Dobrze widzieć powrót do formy i doskonałego rockowego grania jednej z 
      najważniejszych postaci amerykańskiego alternatywnego rocka, Boba 
      Moulda, którego nagrania z grupą Hüsker Dü w latach 80. inspirowały 
      Pixies i tworzyły fundament dla grunge'owego stylu z Seattle. 
    
    
      
    
    
      Uważa się, że posthardcore'owy Hüsker Dü z Minneapolis był drugą obok 
      R.E.M. najważniejszą amerykańską grupą lat 80., której muzyka zmieniła 
      na zawsze niezależny rock. Tyle, że nie dane jej było osiągnąć 
      supergwiazdorskiego statusu, tak jak kolegom z Athens w stanie Georgia. 
      W 1988 roku Mould rozwiązał zespół i zdecydował się na karierę solową, w 
      1992 roku stanął na czele tria Sugar, w 1996 znowu wznowił działalność 
      jako solista, a potem... na kilka lat wycofał się z muzycznego biznesu. 
      W 2002 roku powrócił, ale ku zaskoczeniu wszystkich zaczął flirtować z 
      muzyką taneczną, taką jaką się gra w klubach gejowskich. "District 
      Line", nowy album zawierający zapis wrażeń z pięcioletniego pobytu w 
      Waszyngtonie (i nagrany przy współudziale perkusisty Fugazi Brendana 
      Canty'ego), to jednak coś całkiem innego niż prosty powrót Moulda do 
      swych rockowych korzeni. Bowiem w części repertuaru udało się mu 
      ciekawie połączyć stare doświadczenia z tymi najnowszymi, czyli z 
      elektroniką. To słychać, gdy przepuszcza on swój głos przez vocoder 
      ("Believe"), ale przede wszystkim tam, gdzie do instrumentarium 
      wprowadza syntezatory - ambientowo, jak w znakomitym "New Highs, New 
      Lows", trochę jakby daftpunkowo w "Return To Dust" czy house'owo w 
      "Shelter Me". To w zderzeniu z doskonałymi melodiami, które zawsze były 
      znakiem rozpoznawczym Moulda i wysokiej próby gitarowym graniem daje 
      efekt piorunujący.