W 1999 roku, po olśniewającym sukcesie "OK Computer" i wyczerpującej 
      trasie koncertowej, Thom Yorke oświadczył, że "kończy z melodiami". 
      Spełnieniem owej deklaracji były eksperymentalne albumy "Kid 'A'" i 
      "Amnesiac". Trzeba było paru lat, by lider Radiohead przeprosił się z 
      melodyjnymi piosenkami, czego pozornie niezobowiązującym przedsmakiem 
      był jego solowy album "The Eraser". Płyta "In Rainbow" - już sygnowana 
      przez cały zespół – jest owych przeprosin, a może wręcz powrotu do 
      źródeł, mocno pożądanym ukoronowaniem.
    
    
      
    
    
      Rzeczywiście, od owego pamiętnego oświadczenia Yorke'a z 1999 roku 
      kariera Radiohead rozwijała się w sposób cokolwiek schizofreniczny. Oto 
      bowiem z jednej strony mieliśmy zespół porywający i hipnotyzujący na 
      koncertach, z drugiej jednak – jego muzycy, gdy tylko znaleźli się w 
      studiu nagraniowym, bawili się elektroniką jakby w poszukiwaniu brzmień 
      i dźwięków, które mogłyby ich pchnąć w jakimś nowym, nieznanym kierunku. 
      To podejście również podzieliło publiczność na tych, którzy wzdychali 
      skrycie za utworami w rodzaju "Fake Plastic Trees" czy "Karma Police" i 
      tych, co zaakceptowali i polubili eksperymentalne brzmienia i 
      elektronikę od trudnego "Kid 'A'", po bardziej przystępny, choć odległy 
      o lata świetlne od pamiętnego "The Bends" - "Hail To The Thief". Coś się 
      jednak Yorke'owi jakby odwidziało i – jak już wspominaliśmy – zasiadł do 
      pracy nad solowym "The Eraser". Zapewne też na ostateczny kształt "In 
      Rainbows" miał ogromny wpływ epizod z indywidualnej kariery gitarzysty 
      Jonny'ego Greenwooda – bezsprzecznie jednego z najbardziej 
      utalentowanych muzyków na współczesnej scenie rockowej – który w 2004 
      roku został kompozytorem – rezydentem przy renomowanej BBC Concert 
      Orchestra.
    
    
      
    
    
      Praca nad "In Rainbows" trwała długo i z przerwami, spowodowanymi 
      właśnie owymi skokami w bok Yorke'a i Greenwooda. I to pewnie właśnie 
      dzięki nim końcowy efekt ich wspólnej pracy już w zespole nie ma – jak 
      to najczęściej bywa w podobnych przypadkach – znamion przenoszonej 
      ciąży. "In Rainbows" - co jednak najważniejsze – stawia na organiczne 
      brzmienie instrumentów, melodyjność i nastrojowość poruszające aż do 
      głębi. To może nie być oczywiste w trakcie słuchania dwóch pierwszych 
      utworów: opartego jakby na hiphopowym rytmie "15 Steps" czy opatrzonego 
      masywnym brzmieniem gitar, noise'owego "Bodysnatchers". Jednak od 
      trzeciej piosenki, lirycznej, spacebluesowej "Nude" muzyka uspokaja się 
      i wycisza, zmienia się na bardziej intymną, konfesyjną, no i... miłosną, 
      choć w mocno przewrotny sposób. Co sumuje niejako fragment tekstu z 
      solennej niczym religijny hymn ballady "All I Need": "Trzymam się 
      ciebie, bo nie ma nikogo innego". Już te słowa świadczą, że "In 
      Rainbows" to nie jakiś rockowy harlequin, lecz próba analizy związków 
      uczuciowych, które są kruche, ulotne i podatne na rozpad... no właśnie, 
      jak domek z kart. O tym przypomina utwór stosownie zatytułowany "House 
      Of Cards", a dalej – niesłychanie chwytliwy "Jigsaw Falling Into Place", 
      który pewnie dobije do grona koncertowych faworytów publiczności. We 
      wszystkich tych utworach zachwyca tak doskonała, pełna delikatności gra 
      obu gitarzystów, Greenwooda i Eda O'Briena, jak i mistrzowski sposób, w 
      jaki we wszystkich utworach i w każdym z osobna budowane jest napięcie, 
      tak przy pomocy orkiestrowych brzmień, jak i elektronicznych wtrętów. 
      Radiohead nie stroni bowiem od elektroniki, ale stosuje ją dyskretnie i 
      z umiarem, najczęściej dysonansowo, jakby chcąc zawczasu zburzyć mogące 
      powstać wrażenie, że miłość to sielanka. W dobie, kiedy prorocy 
      fonograficznej apokalipsy głoszą ostateczną zagładę albumu, Radiohead 
      wraz "In Rainbows" dowodzi, że to nonsens. Zespół mógł wprowadzić tę 
      płytę na rynek w sposób godny XXI wieku, jako pliki MP3, do ściągnięcia 
      przez internet, jednak w studiu pozostaje wierny tym wartościom, jak 
      najbardziej z poprzedniego wieku, dzięki którym przed 40 laty album z 
      niezbędnego dodatku do królujących na listach przebojów singli stał się 
      autonomicznym dziełem sztuki.
    
            
           
          
            
      Thom 
      Yorke - Vocals, Guitar, Keyboards
Ed O'Brien - Gitara, Vocals
Jonny 
      Greenwood - Guitar, Keyboards
Colin Greenwood - Bass Guitar
Phil 
      Selway - Drums